Gdy spotykaliśmy się przy okazji wręczania poprzednich nagród za zdobycie tytułu Lidera Serwisu Blacharsko-Lakierniczego, mówili panowie, że przepustowość warszawskiego serwisu przy alei Krakowskiej jest wykorzystywana już właściwie w stu procentach. Tymczasem od tego czasu dwukrotnie zanotowaliście wzrost liczby zleceń. W 2019 r. wyniósł on aż 25 proc. Jak udało się tego dokonać?
Rafał Olszewski: Mówiąc szczerze, nikt z nas nie spodziewał się, że z tego – tak naprawdę niewielkiego – obiektu damy kolejny wzrost liczby zleceń i zdobycie tytułu Lidera Serwisu, oraz rozwoju infrastruktury posprzedażowej Grupy Bemo – rozmawiamy z Tomaszem Wachowiakiem, Rafałem Olszewskim i Stanisławem Gołosiem radę aż tyle wykrzesać. Wzrost jest tym bardziej zaskakujący, że o ile w 2018 r. podnieśliśmy liczbę pracowników produkcyjnych, tak w poprzednim roku nie dokonywaliśmy żadnych zmian na hali. Wzrost osiągnęliśmy zatem taką samą liczbą doradców, blacharzy oraz lakierników.
Tomasz Wachowiak: Głównej przyczyny ostatnich wzrostów upatruję w składzie osobowym pracowników frontowych, czyli doradców. Jak wspomniał Rafał, nie robiliśmy tam żadnych zmian w zatrudnieniu. To doświadczeni pracownicy, doskonale wywiązujący się ze swoich obowiązków. Ogromną zasługą doradców jest, że hala może pracować na pełnych obrotach, realizując coraz większą liczbę zleceń, nie mając przy tym problemów na przykład z miejscem na placu. Kolejna rzecz to wzorowa współpraca kierownika serwisu z mistrzem. To mistrz hali na bieżąco decyduje o kolejności naprawiania aut, rozdziela pracę i jest w stanie pomóc całemu zespołowi. Gdybyśmy przyjęli inny styl działania i sztywno trzymali się kolejki napraw czekających na realizację, moglibyśmy o wzrostach zapomnieć.
Pozostańmy przez chwilę przy temacie mistrza hali. Czym różnią się jego obowiązki w porównaniu z kierownikiem blacharni-lakierni?
TW: Często mistrz hali jest stanowiskiem istniejącym jedynie na papierze. To osoba, która pełni wiele funkcji i nie skupia się na tym, co faktycznie miałoby to stanowisko sobą reprezentować. U nas mistrz świetnie uzupełnia się ze Stanisławem Gołosiem, który jest szefem blacharni-lakierni. Mistrz nie skupia się na tym, czy dany klient przyjechał na czas, czy mamy odpowiednią liczbę doradców, jak wyglądają procesy windykacji należności. To zadania kierownika serwisu. Mistrz powinien być cały czas na hali, patrzeć, jakie naprawy pozostają do zrealizowania i decydować komu – stosownie do umiejętności i doświadczenia danego pracownika – je przydzielić. Mistrz musi doskonale znać proces technologiczny naprawy, wiedzieć, które zlecenia można łączyć i jak najbardziej efektywnie zagospodarować kabinę lakierniczą. Mistrz powinien też zapewniać wsparcie pracownikom produkcyjnym, którzy są na hali. Stworzenie funkcji mistrza okazało się u nas strzałem w „dziesiątkę”.
Jak obecnie wygląda rentowność biznesu blacharsko-lakierniczego?
RO: Odpowiem w nieco humorystyczny sposób. Gdyby było pod tym względem słabo, to nie inwestowalibyśmy w nowe lokalizacje, w których możemy realizować naprawy szkód. Aktualnie mamy bardzo dobry czas dla biznesu blacharsko-lakierniczego i należy to wykorzystać. Prowadzenie tej działalności generuje jednak coraz większe koszty – droższy jest prąd, gaz, a tym samym – ogrzanie kabiny. Dlatego też monitorujemy to na bieżąco i cały czas wprowadzamy niewielkie korekty choćby w zakresie stawki roboczogodziny. Mamy ten komfort, że nasi partnerzy chcą z nami na ten temat rozmawiać i stale próbujemy realizować scenariusz win-win. Nie upieramy się też przy współpracy z kimś za wszelką cenę. Uważamy się za solidnego i stabilnego partnera, z którym warto „robić biznes”. A patrząc na mapę kraju, widać, że mamy gdzie, mamy kim i wiemy, jak go prowadzić.
Czy wzrost liczby zleceń wiązał się z koniecznością zmiany systemu pracy blacharni-lakierni?
Stanisław Gołoś: Wydłużyliśmy nasz czas pracy. Teraz pracujemy na dwie, zachodzące na siebie, zmiany – od 7.00 do 15.00 i od 11.00 do 19.00. Na pojedynczej zmianie mamy mniej ludzi, przez co przestrzeni do pracy jest więcej. Druga grupa przychodzi i kończy naprawy, które rozpoczęła zmiana pierwsza. Mistrz hali, jak wspomniał Tomasz, jest od tego, by zarządzać pracą i kontrolować choćby dostępność części. Jednak mimo tego wsparcia nie mieliśmy wyjścia – musieliśmy wydłużyć czas funkcjonowania serwisu, ponieważ pracy było zbyt dużo, by realizować zlecenia w ciągu standardowych ośmiu godzin.
RO: Staramy się wykorzystywać wszystkie możliwości, które daje nam rynek. Przyznam, że nie znam drugiej takiej blacharni, która przy takiej kubaturze, jednej kabinie i stosunkowo niewielkim składzie osobowym jest w stanie realizować ponad 200 napraw w skali miesiąca.
Czy ten wynik można jeszcze poprawić?
RO: Jestem przekonany, że tak. Choć teraz będziemy zastanawiać się raczej nad wykorzystaniem możliwości systemów informatycznych, które wspierają zarządzanie serwisem blacharsko-lakierniczym. To, co mógł zrobić człowiek, przynajmniej w naszym odczuciu, już zostało zrobione.
TW: Tak zwana chmura blacharska – jak określamy tego typu rozwiązania – pomoże nam automatyzować i przyspieszać pewne procesy, związane z dokumentacją, kosztorysami czy fakturami, ale także z windykacją należności oraz zarządzaniem parkiem samochodów zastępczych. W pierwszej kolejności rozwiązania te będziemy chcieli wdrożyć w warszawskich serwisach blacharsko-lakierniczych Grupy Bemo.
Przejdźmy zatem do waszych pozostałych serwisów blacharsko-lakierniczych w Warszawie. W tym momencie mają ich państwo już trzy. Czym różni się ich specyfika?
TW: Już od kilkunastu miesięcy funkcjonujemy przy ulicy Ostroroga, w zakupionym od firmy Lipski B.S. obiekcie, w którym realizujemy naprawy mechaniczne oraz blacharsko-lakiernicze. Różni się on więc od tego przy alei Krakowskiej brakiem ekspozycji i sprzedaży samochodów. Dodatkowo to obiekt zlokalizowany niemal w centrum Warszawy, kilkupiętrowy, z bardzo zwartą przestrzenią. Napotykamy tam więc pewne ograniczenia, na przykład wynikające z koniecznością transportowania samochodów windą. Logistyka związana z procesem naprawy sprawia, że chociaż efektywność jest zbliżona do pozostałych oddziałów, to już struktura osobowa jest znacznie inna. Większość pracowników ma tam 15- czy 20-letnie doświadczenie i są to osoby, które udało nam się zatrzymać po przejęciu. W tym serwisie mamy też większą liczbę kabin, choć finalnie osiągamy zbliżone parametry do tych z alei Krakowskiej.
Od niedawna posiadają też państwo serwis blacharsko-lakierniczy w podwarszawskich Markach.
RO: Jest to całkowicie odmienny punkt od pozostałych naszych lokalizacji. Nie ma tam ani salonu, ani serwisu mechanicznego, więc nie możemy liczyć na „samoczynny” dopływ klientów. Na Marki mamy inny pomysł na biznes i lokalizację tę reklamujemy jako punkt obsługi flotowej.
TW: Obiekt i jego zaplecze dają nam w tym względzie spore możliwości. Mamy tam działkę o wielkości prawie 5 tys. m2 i halę serwisową o powierzchni 2 tys. m2. Są tam odpowiednie place i parkingi dla klientów o parametrach, na które – z oczywistych względów – nie możemy liczyć w naszych serwisach usytuowanych w granicach Warszawy. Oczywiście w Markach nie zamykamy się na klienta indywidualnego – choćby lokalnego, który szybciej i wygodniej będzie mógł dotrzeć do naszej nowej lokalizacji. Najważniejsze jednak, by – posiadając trzy oddziały w jednej aglomeracji – wykorzystywać ich możliwości i nie „podbierać” sobie klientów. Liczymy na efekt synergii.
SG: Obiekt w Markach jest też po to, by wspomagał naszą lokalizację przy alei Krakowskiej. Chodziło o to, by dzięki naprawom w Markach zmniejszyć liczbę aut oczekujących na naprawę przy Krakowskiej. To już udało się osiągnąć. Czas oczekiwania na likwidację szkody ulega skróceniu, a doradcy w Markach mają coraz więcej pracy. Ważne było również to, że blacharnia-lakiernia w Markach to nowoczesny obiekt, zaprojektowany zgodnie z nowymi trendami. Obiekt był wyposażony, więc pracę mogliśmy rozpocząć od razu, bez szczególnej modernizacji. Docelowo możemy tam naprawiać powyżej 200 samochodów miesięcznie.
RO: Możliwość natychmiastowego rozpoczęcia pracy to ważny atut. Uruchamiając obiekt od zera, trzeba przeznaczyć dodatkowy czas nie tylko na pozyskanie wszelkich pozwoleń, proces budowy, ale też na doposażenie serwisu, znalezienie personelu i klientów. W przypadku uruchamiania serwisu w
Markach większość tych problemów nas nie dotyczyła. Częściowo zaproponowaliśmy pracę osobom, które pracowały w tej lokalizacji wcześniej, częściowo zaś zatrudniamy nowych pracowników. W aglomeracji warszawskiej – jeśli chodzi o dostępność pracowników – sytuacja powoli się zmienia. Osoby na stanowiskach produkcyjnych zaczynają szukać pracy. Jako grupa dealerska jesteśmy coraz lepiej postrzegani i sami dostajemy sporo zapytań o możliwość nawiązania współpracy. Gdy dochodzi do konkretnych rozmów, najczęściej udaje nam się zatrudnić kandydatów, którymi jesteśmy zainteresowani.
A czy poza Warszawą w ostatnich miesiącach miały miejsce ważne wydarzenia, jeśli chodzi o rozwój państwa infrastruktury serwisowej?
TW: Rozpoczęliśmy proces budowy blacharni-lakierni w Koszalinie. Jeszcze w tym roku planujemy sfinalizować tę inwestycję i uruchomić serwis. Biorąc pod uwagę obecną aurę, nie stoimy na straconej pozycji. Hala blacharsko-lakiernicza w Koszalinie ma mieć około 800 m2. Nowy obiekt poprawi naszą sytuację w Szczecinie, dokąd dziś kierujemy część napraw z Koszalina. Dzięki temu oddziały Pomorska i Ustowo będą mogły skupić się na „swoich” klientach. Zakładamy, że w Koszalinie będziemy realizować około 50-60 napraw w skali miesiąca. W pierwszej fazie funkcjonowania obiektu te parametry będą nas zadowalać.
Jako że spotykamy się na początku roku, spytam panów, czego życzyć wam na 2020 rok? Oczywiście oprócz skutecznego wykorzystywania trzech obiektów warszawskich i finalizacji inwestycji w Koszalinie.
TW: Mimo że zdobyliśmy tytuł Lidera Serwisu po raz trzeci, tego typu wyróżnienia nie przestają być dla nas ważne. Informacje o tym, co od kilku lat osiągamy z naszą blacharnią-lakiernią przy alei Krakowskiej w Warszawie, mocno oddziałują na pracowników pozostałych oddziałów i motywują ich do osiągania coraz lepszych wyników.
RO: Każda „ambitna” organizacja powinna porównywać się z innymi i dążyć do tego, by być lepszą w swojej dziedzinie. Nie można powiedzieć, by funkcjonowanie któregokolwiek z naszych oddziałów znacząco odbiegało od pozostałych. Wpływ na to, że zwycięstwo w konkursie Lider Serwisu Blacharsko-Lakierniczego trzykrotnie przypadało warszawskiej blacharni-lakierni, to być może efekt tego, że pomaga nam lokalny rynek oraz doświadczony zespół. W każdym razie decydują detale. Chcielibyśmy, aby dalsza praca nad takimi drobnymi elementami funkcjonowania działów posprzedaży sprawiła, że w kolejnych latach – jako cała Grupa Bemo – będziemy szli w dobrym kierunku i odnosili kolejne sukcesy.