Żeby zauważyć zmianę na plus, nie muszę patrzeć we wskaźniki. Z biura mam świetny widok na poczekalnię dla klientów. Przez prawie cały kwiecień kanapa i fotele stały puste, a po salonie hulał wiatr. Teraz zajęta jest połowa miejsc, a za chwilę zaczynam spotkanie z szefem naszej dealerskiej restauracji. Chyba będzie ją dla kogo otworzyć – mniej więcej w ten sposób Andrzej Miszkiewicz, szef oddziału Toyota Dobrygowski w Długołęce, odpowiedział nam na pytanie, czy po długim majowym weekendzie u dealerów wreszcie „coś się ruszyło”.
Podobne odczucia dominowały u niemal wszystkich przedstawicieli ASO, z którymi rozmawialiśmy: kwiecień straciliśmy całkowicie, w maju powinien pojawić się przychód. Jaki?
To było na początku miesiąca zagadką, ale skala zapaści z poprzednich tygodni sprawiała, że dosłownie każde nowe zamówienie na samochód pozytywnie podnosiło ciśnienie właścicielom. Bo czegoś takiego jak w marcu 2020 r. nie doświadczyliśmy nigdy.
Najgorsze pierwsze dni
Piotr Krasnodębski datuje początek kryzysu bardzo konkretnie: trzy dni między 12 a 15 marca, czyli okres między ogłoszeniem zamknięcia szkół a zamknięciem granic, restauracji i galerii handlowych. – To był najgorszy moment: kompletne zaskoczenie i niedowierzanie. Po pierwszym szoku zaczęliśmy jednak szybko działać. „Sztab kryzysowy” stworzyło u nas 5 osób: ja, mój tata, szef sprzedaży, szef posprzedaży i główna księgowa. Dwoma najważniejszymi zadaniami były wtedy: uspokoić pracowników oraz zapewnić firmie środki na bieżące działanie. No i nie zamknąć całkiem dealerstwa, bo i taka opcja była wstępnie rozważana – wspomina współwłaściciel firmy Mitcar, warszawskiego dealerstwa marek KIA i Subaru.
Początkowo spadki były bardzo dotkliwe: pod koniec marca sprzedaż nowych aut spadła nawet o 90 proc. Trzeba było decydować, co dalej z załogą. Firma zatrudniała wtedy 52 osoby. – Zastanawialiśmy się nad zwolnieniami, także większymi. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że staramy się nie zwalniać, ale redukujemy etaty. W międzyczasie pojawiła się informacja o rządowej tarczy antykryzysowej, która także pomogła nam w podjęciu takiej decyzji. Pod koniec kwietnia zgłosiliśmy do tarczy 50 proc. naszej załogi – taka część spełniała kryteria programu pomocowego. Obniżyliśmy czas pracy do 0,95 bądź 0,8 etatu – mówi Piotr Krasnodębski. Na te środki firma nadal czeka, ale w połowie maja udało się dealerowi pozyskać finansowanie z Polskiego Funduszu Rozwoju. – To wsparcie bardzo nas ucieszyło, bo jego wysokość jest zdecydowanie wyższa od tego z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Tam możemy liczyć na około 50 tys. zł miesięcznie, w przypadku PFR chodziło o znacznie więcej. A że rynek zaczął już wtedy trochę odbijać, to środki z PFR stały się naszą poduszką finansową – dodaje szef Mitcaru.
Podobnie początki kryzysu wspomina Ireneusz Wójcik, prezes zarządu spółki Magurka, dealer marki Peugeot z Międzyrzecza Górnego k. Bielska-Białej. Także on nie zdecydował się na zwolnienia. – W marcu czy kwietniu, pomimo otwartego salonu, potrafiliśmy nie widzieć klientów przez cały dzień. Mimo że nasze obroty znacząco spadły, a pracownicy mieli mniej zajęć niż zazwyczaj, postanowiliśmy utrzymać zatrudnienie i nikogo nie zwalniać. Choć zatrudniamy stosunkowo niewiele osób, to zdajemy sobie sprawę z tego, jak trudno pozyskać nowych, wartościowych pracowników. Nasz zespół był tworzony latami, a rozmontowanie go nie przyniosłoby niczego dobrego – mówi.
Ireneusz Wójcik: Fabryki dopiero wracają do normalnego funkcjonowania, niektóre z łańcuchów dostaw zostały przerwane, a samochody wyprodukowane po pierwszej fali epidemii zaczną docierać do dealerów w lipcu, sierpniu lub wrześniu.
W utrzymaniu stanu zatrudnienia sprzed epidemii firmie Magurka pomogło wsparcie zaoferowane w ramach tarcz antykryzysowych. – Nie wnioskowaliśmy jednak o popularne wśród wielu przedsiębiorców dofinansowanie do wynagrodzeń z FGŚP. To wsparcie umożliwiało jedynie dofinansowanie do części stałej wynagrodzenia, a przecież dużą część kwot wypłacanych naszym pracownikom stanowią prowizje. Złożyliśmy natomiast wniosek do starostwa o dofinansowanie do wynagrodzeń ze środków z lokalnego urzędu pracy. Zasady tego wsparcia były dla mnie bardziej jasne – przewidywały one konkretną kwotę wsparcia uzależnioną od skali spadku obrotów przedsiębiorstwa. Wciąż czekamy jednak na rozpatrzenie wniosku – mówi Ireneusz Wójcik. Dealerowi udało się już natomiast skorzystać z dwóch innych instrumentów wsparcia. Firma otrzymała subwencję z PFR, której wysokość jest uzależniona od wysokości ubiegłorocznych obrotów. Jako że spółka Magurka zatrudnia mniej niż 49 osób, skorzystała też z umorzenia 50 proc. składek na ZUS przez okres trzech miesięcy.
Duży dealer, mała pomoc
Bardziej zdecydowane działania na początku epidemii podjęła z kolei firma Auto Idea, dealer Mercedesa i Mazdy, posiadający obiekty w Białymstoku, Olsztynie i Łomiankach k. Warszawy. – W marcu, gdy w Polsce zaczęto wprowadzać pierwsze ograniczenia, podjęliśmy decyzję o tym, że zamykamy nasze salony. Funkcjonowały one jedynie w bardzo ograniczonym zakresie, to znaczy, gdy chęć wizyty – poprzez naszą stronę lub media społecznościowe – zgłosił któryś z klientów. Pracowników poinformowaliśmy, że od 16 marca co do zasady nie muszą przychodzić do pracy i zmieniamy tryb pracy na zdalny, a stacjonarnie funkcjonować będzie jedynie serwis. Zakres jego pracy również został jednak ograniczony do obsługi nagłych awarii – mówi Bogusław Kowalski, prezes zarządu Auto Idei. W kolejnych tygodniach generalnie salony pozostawały zamknięte, choć sytuacja różniła się w zależności od lokalizacji. Inaczej było w Białymstoku i Olsztynie, a inaczej w Warszawie. – W stolicy sytuacja była najgorsza, ponieważ wielu naszych klientów ograniczyło do minimum wyjścia z domu, podczas gdy w północno-wschodniej Polsce nie było to tak odczuwalne. Dlatego zarówno w Białymstoku, jak i Olsztynie, w salonie – mimo zamkniętych drzwi – dyżur zawsze pełnił jeden z handlowców – tłumaczy dealer.
Majowe wyniki Auto Idei były zbliżone do tych, które grupa wypracowała w 2019 r., a w przypadku oddziału w Białymstoku dealer może się pochwalić nawet wyższą sprzedażą niż przed rokiem.
Później dealer sukcesywnie zmniejszał ograniczenia w działalności. Najpierw rozszerzył działanie serwisów, dzieląc załogę na dwie – niemające ze sobą kontaktu – grupy. W maju firma otworzyła też salony, choć tylko na jedną zmianę i również – podobnie jak w serwisie – w oparciu o dwa odseparowane zespoły pracowników. Do normalnego trybu pracy Auto Idea powróciła w czerwcu. Zakres rządowego wsparcia, o jakie mógł ubiegać się dealer, był niestety ograniczony. – W marcu podpisaliśmy z przedstawicielami pracowników porozumienia, które przewidywały zmniejszenie ich wynagrodzenia do 0,8, byśmy mogli skorzystać z rządowego programu dofinansowań do wynagrodzeń. Ze względu na to, że jesteśmy dużym przedsiębiorcą, to – nie licząc przesunięcia momentu zapłaty podatku za 2019 r. – nie mogliśmy na razie skorzystać z innego rodzaju wsparcia, choćby Tarczy Finansowej PFR. Mimo to nie zwolniliśmy nikogo z załogi, co zostało dobrze odebrane przez pracowników. Z rządowego wsparcia korzystaliśmy tylko przez dwa miesiące. Od czerwca przywróciliśmy pracę na pełny etat. Wyjątkiem są dwie grupy pracowników – handlowcy oraz administracja – wyjaśnia Bogusław Kowalski.
W czasie największego kryzysu firmie udało się ograniczyć wiele kosztów. – Zdecydowana większość naszych partnerów biznesowych zgodziła się, by na okres dwóch-trzech miesięcy obniżyć ceny produktów i usług, z których korzystamy. Mam na myśli między innymi agencje marketingowe czy dostawców usług IT. Solidnie wsparł nas również importer i jego instytucje finansowe. W pierwszych dniach kryzysu pomoc importera polegała przede wszystkim na przesunięciu terminów płatności, by zapewnić sieci dealerskiej płynność finansową – docenia wsparcie centrali Kowalski. Kolejny etap pomocy importera ma dotyczyć choćby warunków wypłaty bonusów, by dealerzy mieli z czego regulować – często odsunięte w czasie – zobowiązania, które skumulują się w okresie od lipca do września.
Zabraknie nowych aut?
Jak są przygotowani dealerzy na sytuację, w której rządowe wsparcie się skończy, a warunki współpracy z kontrahentami powrócą do normy? Wszyscy spodziewają się, że środki na regulację zobowiązań zapewni odradzający się rynek. – Na kolejne miesiące patrzymy dosyć spokojnie. Jesteśmy zabezpieczeni finansowo na kolejnych 12 miesięcy. Oczywiście liczymy na to, że sytuacja rynkowa ulegnie w tym czasie poprawie. Już dziś widać zresztą pozytywne symptomy, ponieważ mniej więcej od połowy maja do salonu zaczęli powracać klienci. Wciąż musimy się jednak mierzyć z pewnymi ograniczeniami. Zakłady produkcyjne dopiero wracają do normalnego funkcjonowania, niektóre z łańcuchów dostaw zostały przerwane, a samochody wyprodukowane po pierwszej fali epidemii zaczną docierać do dealerów w lipcu, sierpniu lub wrześniu – zwraca uwagę Ireneusz Wójcik z firmy Magurka. Jego zdaniem nie można wykluczyć, że na przykład za dwa miesiące – mimo zdecydowanie niższego popytu na auta – na rynku, przynajmniej w niektórych markach, zacznie brakować samochodów. – Sytuacja w zakresie dostępności samochodów zacznie się normować dopiero jesienią – ocenia.
Jak do tego momentu rozmawiać z klientami? Jak reagują oni na to, że czas oczekiwania na samochód z produkcji jest znacznie wydłużony? – Zwykle w kolejne lata wchodziliśmy z zapasem kilkudziesięciu samochodów na placu. Wyprzedaż kończyliśmy najpóźniej w kwietniu lub – maksymalnie – w maju. Ten rok – gdyby nie epidemia – byłby zapewne podobny. Perturbacje, które zaczęły się w marcu, sprawiły jednak, że wciąż mamy czym handlować i możemy zaproponować klientom w atrakcyjnych cenach samochody wyprodukowane w 2019 r. Część klientów, którzy nie mają bardzo sprecyzowanych oczekiwań wobec wersji silnikowej czy wyposażenia, docenia możliwość zakupu samochodu od ręki w niższej cenie. Niektórzy decydują się na zamówienie auta do produkcji, ale od razu są informowani, że odbiór samochodu będzie możliwy prawdopodobnie między wrześniem a listopadem – mówi Ireneusz Wójcik.
Problemy z dostępnością samochodów nie będą za to kluczowe w przypadku Mercedesa. – Mamy to szczęście, że nasza marka ma świetne, nowe produkty i dobrze radzi sobie na rynku. My także od maja obserwujemy duże wzrosty. Nasze majowe wyniki były zbliżone do tych, które wypracowaliśmy w 2019 r., a w przypadku oddziału w Białymstoku mogliśmy się pochwalić nawet wyższą sprzedażą niż przed rokiem – mówi Bogusław Kowalski.
Bogusław Kowalski: Większość naszych partnerów biznesowych zgodziła się, by na okres dwóch-trzech miesięcy obniżyć ceny. Mam na myśli m.in. agencje marketingowe czy dostawców usług IT. Solidnie wsparł nas również importer i jego instytucje finansowe.
Czy jednak wzrosty obserwowane przez dealera to pierwszy sygnał świadczący o tym, że sytuacja na rynku powraca do normy, czy może w większym stopniu efekt kumulacji zamówień wstrzymywanych w ostatnim czasie? – Częściowo to na pewno konsekwencja tego, że w poprzednich tygodniach klienci mieli obawy przed realizowaniem swoich potrzeb zakupowych. Sytuacja jest jednak bardziej złożona i potrzeba jeszcze nieco czasu na jej ocenę. Umówiliśmy się z importerem, że po zamknięciu czerwca spróbujemy wspólnie ocenić dotychczasowy rozwój wydarzeń, a także przewidzieć, jak sytuacja będzie kształtowała się w kolejnych miesiącach – tłumaczy Kowalski.
Wzrost zainteresowania klientów widać również w markach azjatyckich, choć jego dynamika różni się w zależności od brandu. Pod koniec maja warszawski Mitcar, związany z markami KIA i Subaru, doszedł do mniej więcej 75 proc. zleceń w serwisie oraz trafficu w salonie na poziomie około 70 proc. ruchu sprzed pandemii. – Szczęśliwie mieliśmy też w maju – przesunięte z kwietnia – wydanie dużej floty, dzięki czemu sprzedaliśmy nawet więcej aut niż w lutym. Bez tej transakcji nasza majowa sprzedaż plasowałaby się powyżej 50 proc. normalnego wolumenu. Liczę, że w czerwcu dojdziemy sprzedażowo do poziomu 70 proc. sprzedaży sprzed kryzysu. Mówię tu o Kii, ponieważ w Subaru ożywienie następuje jednak wolniej. Średnia wieku nabywców Subaru jest dość wysoka, więc ci ludzie wracają do normalnego funkcjonowania po prostu ostrożniej – ocenia Piotr Krasnodębski.
To może używane?
Podobną drogę przeszła firma ASO Romanowski, dealer Toyoty i Lexusa z lokalizacjami w Krakowie, Radomiu i Kielcach. – Najszybciej zaczął odbijać serwis mechaniczny. Maj zakończyliśmy z przychodami na poziomie powyżej 70 proc. normalnego obrotu. Blacharnia wraca wolniej: na początku czerwca generujemy mniej więcej połowę standardowej liczby zleceń o tej porze roku. Jeśli nie zdarzy się po drodze nic przykrego, to liczę, że blacharnia-lakiernia wróci na swój poziom w okolicach września – przewiduje Marek Romanowski.
Marek Romanowski: Najszybciej odbija serwis mechaniczny. Maj zakończyliśmy z przychodami powyżej 70 proc. normalnego obrotu. Blacharnia wraca wolniej: na początku czerwca generowaliśmy połowę standardowej liczby zleceń.
Bardziej złożona jest u niego sytuacja w sprzedaży. W Toyocie pojawiają się liczniej klienci indywidualni, co ciekawe – także ci, którzy wcześniej dealera nie odwiedzali. – Jeszcze bardziej widać to w segmencie aut używanych. Najwyraźniej pandemia spowodowała, że większe grono osób uznało, że potrzebuje własnego samochodu – i to dobrej jakości. Dzięki temu wolumen działu aut używanych zbliża się już powoli do poziomu sprzed marca. Wierzę, że samochody używane mają przed sobą naprawdę dobry czas – ten dział może wyjść z kryzysu nawet silniejszy. Generalnie klienci indywidualni zaskakują mnie na plus – mówi Romanowski. Gorzej z większymi klientami: prawie wszystko jest jeszcze wstrzymane, firmy czekają z decyzjami… – Sprzedaż Toyoty budujemy aktualnie przede wszystkim na segmencie prywatnym i – w mniejszym stopniu – na wydaniach samochodów zamówionych przed epidemią. Trudniejsza sytuacja panuje w Lexusie, co moim zdaniem wynika głównie z innego profilu klienta tej marki – mało który użytkownik Lexusa posiada jedno auto. A to sprawia, że jest mobilny, i nie musi spieszyć się z zakupem czy wymianą – dodaje dealer.
Optymizm w zakresie perspektyw dla aut używanych podziela Piotr Krasnodębski. – W kwietniu, gdy nowe samochody notowały spadek na poziomie 80 proc., auta używane spadły nam tylko o 20 proc. W maju było nieco słabiej, ale przede wszystkim z powodu gorszej oferty na stoku, co z kolei wynikało z trudności z pozyskiwaniem dodatkowych pojazdów w czasie pandemii, a także z tego, że wcześniej… prawie wszystko sprzedaliśmy – mówi.
Duzi mają trudniej
Jak na razie Mitcar nie zwolnił z powodu kryzysu ani jednej osoby. W czerwcu firma przywraca też pełne etaty dla większości osób, które nie są objęte tarczą. – Co istotne, zmieniliśmy system premiowy. Poprzedni przestał działać, bowiem osiągnięcie progów bonusowych stało się w zasadzie niemożliwe. Aktualnie przyznajemy miesięczną premię uznaniowo, oceniając – wspólnie z szefem działu – zaangażowanie danej osoby i efekty jej pracy. Oczywiście tylko przez „okres przejściowy”, na dłuższą metę taki model nie byłby dobry – tłumaczy Piotr Krasnodębski. Biorąc pod uwagę to, co działo się w połowie marca i nastroje, jakie wówczas panowały, to nie ma on wątpliwości: – Bałem się, że będzie gorzej. Początkowo brałem pod uwagę scenariusz, że lockdown może potrwać nawet do czerwca… Tymczasem może się okazać, że w czerwcu serwis czy blacharnia będą blisko swojego normalnego poziomu, a sprzedaż będzie niższa może o 30, może o 40 procent. Wygląda na to, że katastrofy udało się na razie uniknąć – nie ukrywa satysfakcji stołeczny dealer.
Piotr Krasnodębski: Pomoc z PFR ma nam dawać bezpieczeństwo w następnych miesiącach. Na razie staram się z niej nie korzystać. A jeśli wydaję środki z tarczy, to staram się odłożyć równowartość.
Krasnodębski zdaje sobie jednak sprawę, że kryzys dotknął dealerów w różnym stopniu. – Myślę, że duże firmy mają trudniej. Sprzedaż spadła im przecież procentowo podobnie, natomiast koszty dealera, który zatrudnia 500 czy 800 osób, są nieporównywalne z naszymi. Druga rzecz: my praktycznie nie mamy obciążenia w postaci buy-backów. Duzi dealerzy – inaczej. A gdyby nam miało teraz wrócić na raz 50 czy 100 aut, to nie wiem, jak potoczyłaby się nasza historia, zwłaszcza ta związana z płynnością – przyznaje współwłaściciel Mitcaru.
Na szczęście nie wszystkie duże dealerstwa borykają się z buy-backami. – W naszym portfolio, zresztą jak w niemal całej sieci Toyoty, nie występują duże transakcje typu buy-back. To strategia marki realizowana już od kilku lat, natomiast dzisiaj docenią ją chyba wszyscy. Pozytywne jest też to, że nasi główni klienci mają się dobrze – mam na myśli duże firmy, które dobrze zniosły dziesięć tygodni pandemii. Dzięki temu nie ma większych problemów z płatnościami za usługi, a to dobrze rokuje także dla sprzedaży – mówi Marek Romanowski.
Większość dużych grup może jednak nie mieć wyjścia: nie obejdzie się u nich bez zwolnień. – Z tego co słyszę, właśnie tak to wygląda. Jeśli mam 50 pracowników, z których część pójdzie na zwolnienia lekarskie, część na opiekuńcze, a część wejdzie do tarczy – to pod względem kosztów jest to zupełnie inna sytuacja niż w grupie dealerskiej, która musi zapłacić pensje 500 osobom. Tam bez zwolnień chyba się nie da… – uważa Piotr Krasnodębski.
Możliwe przetasowania
Większość dealerów nie ukrywa również, że obawia się kolejnych miesięcy, zwłaszcza że wkrótce skończy się w większości firm wsparcie z tarczy w ramach niższego wymiaru czasu pracy, a zawieszone kredyty trzeba będzie prędzej czy później zacząć spłacać (zaś w przypadku dealerskich kredytów stokowych – wziąć kolejne, na nowe partie samochodów).
Własny scenariusz wyjścia z kryzysu opracowała w połowie kwietnia, m.in. na potrzeby rozmów ze współpracującymi z nią instytucjami finansowymi, firma Auto Idea. – Przypomina on literę „U”, gdzie największy spadek obrotów przypada na kwiecień, a począwszy od maja lub czerwca zaczyna być widoczne odbicie. Prognoza ta zakłada, że do końca roku poziom naszej sprzedaży będzie utrzymywał się na nieco niższym poziomie niż przed rokiem. Określiłbym ten scenariusz jako realno-pesymistyczny. I choć wyniki z ostatnich tygodni są lepsze od zakładanych, to nie chcemy popadać w hurraoptymizm, ponieważ większe zainteresowanie może być efektem wspomnianej kumulacji zamówień czy wizyt w serwisie, które nie zostały zrealizowane w marcu i kwietniu – mówi Bogusław Kowalski.
Przygotowany przez Auto Ideę scenariusz przewiduje, że tegoroczne przychody spółki będą niższe o kilkanaście procent. – Jeszcze większy może być spadek procentowy w zakresie wyniku finansowego, przy czym przewiduję niewielki, ale jednak zysk – zakłada Kowalski. Jego zdaniem jest jednak wiele czynników – niekoniecznie związanych z koronawirusem – które mogą wpłynąć na to, jak będą wyglądały następne miesiące w wykonaniu poszczególnych dealerów. Dealer Mazdy i Mercedesa dopuszcza choćby przetasowania na rynku, które będą konsekwencją nowych norm z zakresu ochrony środowiska i emisji CO2. Jak wyjaśnia, początek roku w wykonaniu jego firmy był bardzo obiecujący, a w styczniu i lutym poszczególne oddziały notowały wzrosty wynoszące 30-40 proc. Jego zdaniem Mercedes – ale też inne marki premium – radził sobie tak dobrze, ponieważ wiele marek popularnych od początku 2020 r. musiało znacząco podnieść ceny oferowanych aut z uwagi na wspomniane przepisy dotyczące emisji. Sprawiło to, że ceny kompaktowych modeli oferowanych przez Mercedesa, a zwłaszcza poziom miesięcznych rat, stały się zbliżone do aut wielu innych marek, co zwiększa zainteresowanie klientów ofertą marek premium.
Co na jesieni?
Największy wpływ na sytuację rynkową będzie miała jednak zapewne przyszła sytuacja epidemiczna w Polsce. – Wątpię, czy do końca roku wrócimy na poziom przychodów ze stycznia. Tym bardziej, że wśród ludzi nastąpiło spore rozluźnienie dyscypliny, więc po wakacjach może być różnie… – ostrzega Marek Romanowski.
Piotr Krasnodębski nie wierzy w to, że pojawi się kolejny lockdown (w sensie narodowej kwarantanny), bo jego zdaniem na drugie „zamknięcie” nie ma już w państwowym budżecie pieniędzy. – Boję się natomiast, że kryzys ekonomiczny czy finansowy dopiero przed nami. Słyszę przecież, że wiele firm jednak zwalnia – w tym firmy, które są klientami dealerów. To musi się niestety odbić na sprzedaży samochodów. Odpowiedź na pytanie, jak zareaguje nasza gospodarka za miesiąc czy dwa – pozostaje otwarte. Boję się też, co zrobią banki, ponieważ już zauważam, że mocno usztywniły swoje podejście. Co z kredytami na rachunku bieżącym, które kończą się w sierpniu czy wrześniu? – zastanawia się dealer. I jeszcze jedna obawa: ryzyko zarażenia w dealerstwie. – To może oznaczać dwutygodniową kwarantannę i zamknięcie stacji. Potężny cios dla każdego dealera. Czasem o tym zapominamy, a przecież ryzyko nie jest mniejsze niż w połowie marca, tylko większe – przypomina Krasnodębski.
Podczas tego kryzysu duże grupy mogą mieć trudniej. Sprzedaż spadła im procentowo podobnie, natomiast koszty dealera, który zatrudnia 500 czy 800 osób, są nieporównywalnie wyższe niż firmy z 50-osobową załogą.
Z tych powodów strategia Mitcaru jest następująca: firma stara się obecnie budować finansową poduszkę bezpieczeństwa – w razie, gdyby jesienią miało nastąpić kolejne tąpnięcie. – Nie wiem, czy wtedy będą środki na kolejne tarcze, dlatego pomoc z PFR, którą dostałem, ma mi dawać bezpieczeństwo w następnych miesiącach. Na razie w miarę możliwości staram się z niej nie korzystać, chcę żyć z bieżących przychodów. A jeśli wydaję środki z tarczy, to staram się odłożyć równowartość. Jeśli to strach na wyrost, to super – będę miał środki na inwestycję, myślę przecież choćby o własnej blacharni. Ale chcę być gotowy na gorszy wariant – podkreśla dealer. Zawsze lepiej miło się zaskoczyć niż na odwrót.
Większym optymistą jest Bogusław Kowalski. Bo choć trudno już dziś próbować określać ewentualne konsekwencje jesiennego powrotu do Europy pandemii koronawirusa w skali porównywalnej do tej, którą obserwowaliśmy na początku roku, to jego zdaniem – w przypadku nawrotu epidemii – rządy poszczególnych państw, a także autorytety medyczne, na pewno będą już do tego zjawiska lepiej przygotowane. Także wśród klientów nie powinien wystąpić szok porównywalny do tego, który w marcu niemal całkowicie wstrzymał zakupy w salonach.
Jakie nastawienie na najbliższe miesiące powinno więc cechować dealerów? Wydaje się, że najsensowniejsze podejście to: skrupulatnie wykorzystywać wsparcie oferowane przez państwo, importerów i pozostałych partnerów w biznesie, a przy tym… robić swoje i wdrażać rozwiązania, które mogą sprawić, że w przypadku kolejnego zamieszania związanego z epidemią, praca stacji dealerskiej nie spowolni, a przynajmniej nie wyhamuje niemal do zera. Tym bardziej, że przykładów dobrych praktyk, które zastosowali dealerzy w dobie koronawirusa, nie brakuje. Ważne, by zarządzający dealerstwami sami mieli poczucie, że do ewentualnych kolejnych zawirowań ich firmy są przygotowane najlepiej, jak tylko się da, a jednocześnie – by mieli świadomość, że nie na wszystkie wydarzenia można mieć wpływ…