Ustępstwo dotyczy marek, które sprzedają w Europie nie więcej niż 10 tys. aut osobowych rocznie (albo 22 tys. użytkowych). Chodzi przede wszystkim o supersamochody, takie jak Ferrari, McLaren czy Aston Martin oraz – już bardziej niszowe – Koenigsegg lub Pagani. „Do 2035 r. mali producenci będą musieli mieć nieco niższą średnią emisję CO2 w swojej flocie, ale jeszcze nie tak dużą jak w wypadku większych graczy” – podaje serwis AutoWeek.
Taka zmiana jest postrzegana jako ustępstwo wobec Włoch, z których wywodzi się wielu producentów supersamochodów. Jest to ponadto zwycięstwo zrzeszenia European Small Volume Car Manufacturers Alliance (ESCA), do którego należą McLaren, Aston Martin, Bugatti, Pagani, Koenigsegg, Ineos Automotive i Rimac.
Organizacja przekonywała, że supersamochody charakteryzują się dłuższym cyklem życia i niskim nakładem produkcyjnym, co oznacza mniejszą emisję spalin. Producenci superaut zdają sobie jednak sprawę, że nie uciekną od elektryfikacji. Już w 2025 r. zadebiutuje „elektryk” sygnowany marką Ferrari. Z kolei Stephan Winkelman, dyrektor generalny Lamborghini, powiedział w ubiegłym tygodniu włoskiemu dziennikowi „Il Sole 24 Ore”, że koncern zainwestuje do 2024 r. co najmniej 1,8 mld dol. w hybrydowe modele typu plug-in (Huracan i Aventador oraz SUV Urus).
W planach koncernu jest także stworzenie do 2030 r. w pełni elektrycznego modelu. Winkelman przyznaje jednak, że będzie to wyzwanie, gdyż chodzi o ogromną inwestycję (wspomniane 1,8 mld dol. dotyczy tylko inwestycji w plug-iny), która odpowiadałaby w pełni idei elektryfikacji, a zarazem zachowywałaby dotychczasowe – niewątpliwe „drapieżne” – DNA marki.