Od ponad roku branża motoryzacyjna uważnie śledziła wszelkie ruchy PSA i FCA. Transformacja europejskich koncernów trwała wiele miesięcy, na drodze fuzji stanął koronawirus, a swoje wątpliwości wyrażały również organy unijne. Ostatecznie Stellantis otrzymał jednak zielone światło, a 16 stycznia świat obiegła wiadomość o powstaniu nowej grupy. Eksperci szacują, że Stellantis będzie sprzedawać ponad 8 mln samochodów rocznie.
Nowego producenta czekają jednak liczne wyzwania, z których na pierwszy plan wyłaniają się trzy – nadwyżka mocy produkcyjnych, cięcie kosztów oraz słabe wyniki na rynku chińskim. Do tego dochodzi rozwój elektromobilności, czyli walka o spełnienie kolejnych norm emisji na terenie Unii. Jeszcze przed zatwierdzeniem fuzji przedstawiciele FCA i PSA przekonywali, że połączenie obu firm pozwoli na zmniejszenie rocznych kosztów o ponad 5 mld euro dzięki wykorzystywaniu wspólnych platform produkcji, optymalizacji inwestycji w rozwój nowych technologii czy oszczędzaniu na generalnych wydatkach – i to bez konieczności zamykania zakładów produkcyjnych.
Powstanie Stellantis stawia również pod znakiem zapytania powrót Peugeota do USA. Chociaż o przymiarkach francuskiej marki mówiło się w PSA już od dłuższego czasu, to o możliwych zmianach firmowej strategii poinformował prezes Peugeota Jean-Philippe Imparato,. Władze Stellantis chcą uniknąć tzw. kanibalizacji marek koncernu, a na rynku amerykańskim nie brakuje brandów należących do FCA – Jeepa, Rama, Dodge’a i Chryslera. Według Imparato Peugeot będzie koncentrował swoje działania w Europie, na Środkowym Wschodzie, w Afryce oraz Ameryce Łacińskiej.
Zdjęcie: Stellantis