Z analizy przeprowadzonej przez T&E, organizację branżową wspierającą rozwój transportu niskoemisyjnego, wynika, że w 2022 r. po raz pierwszy w historii ponad 20 proc. samochodów elektrycznych sprzedanych na terenie Starego Kontynentu zostało wyprodukowanych w Chinach. Za większość z nich odpowiadali zagraniczni producenci, których z Państwem Środka łączyła jedynie obecność zakładów produkcyjnych – w tym gronie dominowały Tesla oraz Dacia. Marki lokalne, przede wszystkim MG i Polestar, odpowiadały wówczas za jedynie 5 proc. udziałów w europejskiej sprzedaży „elektryków”.
Rok później znaczenie importu BEV-ów ze Wschodu nieco spadło, głównie za sprawą Tesli, która w tym czasie uruchomiła produkcję Modelu Y w gigafabryce zlokalizowanej pod Berlinem. Jeśli sugerować się opublikowanymi prognozami, spadek będzie jednak krótkotrwały, a już w bieżącym roku udział importu z tamtego kierunku ponownie wzrośnie. Jak bardzo?
Szacuje się, że łącznie będzie on stanowił już jedną czwartą sprzedaży aut elektrycznych w Europie, z czego za nieco ponad 40 proc. będą odpowiadały marki chińskie. W latach kolejnych ogólny bilans udziału BEV-ów produkowanych na terenie Chin, a następnie sprowadzanych do UE, będzie się utrzymywał na zbliżonym poziomie; zmianie ulegną natomiast proporcje między markami zagranicznymi produkowanymi na miejscu a brandami chińskimi. Już w 2025 r. „Chińczycy” dościgną producentów z Zachodu, by w 2027 r. zostawić ich daleko w tyle.
W sumie za cztery lata marki z Chin będą kontrolowały około 20 proc. europejskiego rynku samochodów elektrycznych. Z jednej strony dużo, z drugiej – wiele zależy od… potencjału sprzedażowego „elektryków”, które ostatnio radzą sobie nieco gorzej (mniejszy entuzjazm widać zarówno wśród klientów, jak i prawodawców). Do tego dopiszmy potencjalne cła na chińską motoryzację, którymi niedawno ponownie straszyła Ursula von der Leyen, i może okazać się, że za prognozami nie podąży rynek. Nie byłby to pierwszy taki raz w trakcie poprzednich czterech lat.