Przed rokiem na drogi wyjechało łącznie 10,5 mln samochodów elektrycznych, o 55 proc. więcej niż w 2021 r. Do końca dekady udział „elektryków” w łącznej sprzedaży przekroczy 30 proc., a w 2035 r. już nawet co drugie auto wyjeżdżające z salonów może dysponować silnikiem elektrycznym – tak przynajmniej wynika z prognoz przedstawionych przez analityków Goldman Sachs. Niezależnie jednak od tego, czy te przewidywania się sprawdzą, jednego możemy być pewni: wraz z rosnącą liczbą pojazdów niskoemisyjnych, konieczne będzie zwiększanie możliwości przerobowych także w zakresie produkcji akumulatorów. A pod tym względem Polska należy do ścisłej światowej czołówki.
Na koniec roku moce produkcyjne firm zlokalizowanych w Polsce wyniosły 73 GWh, co stanowiło 6 proc. światowego potencjału i oznaczało, że w tej konkretnej statystyce wyprzedzaliśmy m.in. Niemcy (31 GWh) i Stany Zjednoczone (70 GWh). Wynik uzyskany przez branżę nad Wisłą był drugim najlepszym w skali globalnej, chociaż do lidera – Chin – brakowało nam bardzo dużo. Jak podaje Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych (PSPA), autor raportu „Europa jeździ na polskich bateriach litowo-jonowych. Potencjał sektora bateryjnego w Polsce i regionie CEE”, w ubiegłym roku Państwo Środka odpowiadało za 77 proc. globalnych mocy produkcyjnych (893 GWh).
A co przyniesie przyszłość? Według przygotowanej przez PSPA pięcioletniej prognozy w 2027 r. Polska nadal będzie odgrywała niemałą rolę w tym biznesie (6 miejsce, 112 GWh), chociaż jej udział zdecydowanie spadnie – do jednego procenta – głównie za sprawą potężnych inwestycji w Chinach (6 197 GWh, 69 proc.), USA (908 GWh, 10 proc.) i Niemczech (503 GWh, 6 proc.).
Jak to się ma do potencjalnego zapotrzebowania Starego Kontynentu na baterie litowo-jonowe w nadchodzących latach? Z raportu wynika, że do 2030 r. popyt na akumulatory w Europie może wynieść pomiędzy 1 050 a 1 240 GWh, by w 2035 r. sięgnąć nawet 1 792 GWh. Wydaje się więc, że przynajmniej pod tym jednym względem elektryczna transformacja powinna przebiegać bez zakłóceń.