Chińska motoryzacja przestaje być ciekawostką, a staje się zagrożeniem – tak przynajmniej można by wywnioskować ze słów Carlosa Tavaresa, który w trakcie wizyty na targach technologicznych w USA zachęcał władze UE do wypracowania rozwiązań, które w przyszłości umożliwią skuteczniejszą rywalizację z producentami z Chin.
Dyrektor zarządzający grupy Stellantis wskazywał, że w obliczu kryzysu i spadającej siły nabywczej europejscy konsumenci będą bardziej skłonni do wyboru chińskich produktów. Według Tavaresa regulacje obowiązujące na terenie Unii sprawiają, że koszty produkcji aut zeroemisyjnych na miejscu są o około 40 proc. wyższe w zestawieniu z Chinami, a wynikająca z nich różnica w cenie końcowej może przekonać dużą część europejskiej klasy średniej do zmiany.
Na problemy unijnych producentów zwraca również uwagę Patrick Koller, prezes Forvii, jednego z największych światowych dostawców produktów i technologii dla rynku motoryzacyjnego. Jego zdaniem koncerny z Europy muszą w końcu postawić na przystępne cenowo samochody elektryczne do jazdy miejskiej, które byłyby odpowiedzią na konkurencję ze wschodu.
Carlos Tavares ocenia jednak, że niezbędne będą do tego odgórne regulacje. Szef włosko-francuskiego giganta przewiduje w tej sytuacji dwa możliwe scenariusza – oba obarczone ryzykiem i niepozbawione problemów.
Pierwszy zakłada pozostawienie otwartego rynku, co wymusiłoby jednak na europejskich producentach niepopularne decyzje – redukcję zdolności produkcyjnych, dalsze cięcie kosztów wraz z ograniczaniem liczby miejsc pracy oraz relokację fabryk do korzystniejszych lokalizacji. Opcja numer dwa oznacza natomiast „reindustrializację” Europy, czyli przeniesienie zakładów z powrotem na Stary Kontynent i skrócenie łańcuchów dostaw, aby organizacja całego procesu produkcyjnego była możliwa na miejscu. Zaproponowana strategia wymagałaby jednak przemodelowania europejskiej polityki handlowej i prawdopodobnie wywołałaby sprzeciw Niemiec, które prowadzą w Chinach działania na szeroką skalę.
Niezależnie od dokonanego wyboru, przedstawiciel Stellantisa przestrzega, że jeśli unijni decydenci pozostaną bierni, to lokalne firmy czeka niezwykle ciężka walka z tańszą konkurencją z Chin. Walka, której wcale nie muszą wygrać.