Czy efekt domina w dopłatach do nowych aut w Europie zatrzyma się – tak jak 10 lat temu – na Polsce? Wszystko na to wskazuje, bo otoczenie obecnej władzy ma na program wsparcia motoryzacji taki sam pogląd jak ówczesny minister Rostowski.
Prezydent Francji Emannuel Macron ogłosił 26 maja rządowy program wsparcia francuskiej motoryzacji. Bonus na zakup samochodu „będzie przyznawany od początku czerwca dla 200 tys. pierwszych sprzedanych w tym czasie pojazdów. Premia wyniesie 3 tys. euro na zakup nowego lub używanego pojazdu i 5 tys. euro w przypadku pojazdu elektrycznego” – brzmi najważniejszy fragment depeszy Polskiej Agencji Prasowej. Rzadko kto chwali pomysły francuskiego rządu, ale teraz chapeau bas. Bo po pierwsze, ku zaskoczeniu wszystkich Francuzi wyprzedzili Niemców, a po drugie – ich „historyczny program na historyczne czasy”, jak nazwał go Macron, spełnia wszystkie warunki dobrego modelu wsparcia popytu na rynku motoryzacyjnym, o jakim musi dziś pomyśleć każdy europejski rząd. Także polski.
Zasada pierwsza: DUŻO. Cały francuski program ma być warty 8 mld euro, ale zdecydowana jego większość pójdzie na auta elektryczne i będzie rozłożona na wiele miesięcy. Jednak na pierwszą falę uderzeniową też przeznaczono sporo pieniędzy: 1,3 mld euro ma zostać wpompowane w rynek natychmiast, na zasadzie „kto pierwszy, ten lepszy”. Chodzi o wspomniane bonusy na pierwsze 200 tys. aut, które będą kupowane u dealerów od 1 czerwca. 200 tysięcy to w skali Francji mniej więcej miesięczna sprzedaż sprzed pandemii. Gdyby francuski koncept przyłożyć do skali Polski, to „pierwsza fala” dotyczyłaby 50 tys. aut i dotacji w wysokości mniej więcej 12 tys. zł na samochód (z napędem tradycyjnym).
Zasada druga: SZYBKO. Zasada „kto pierwszy, ten lepszy” musi spowodować, że Francuzi natychmiast ruszą do ledwo co otwartych salonów. Bo każdy, kto planował zakup pojazdu, będzie chciał to zrobić jak najszybciej, by załapać się na ulgę. Dealerzy wyczyszczą stoki, a państwo dostanie swoje podatki jeszcze w czerwcu. I o to właśnie chodzi. O iskrę. Impuls. A potem, jak Bóg da i wszystko będzie lepiej, powinno już pójść rozpędem. Tak jak w 2013 r. w Polsce, kiedy przez kwartał na rynek wróciła kratka, a skutki tego impulsu trwały kilka dobrych lat.
Zasada trzecia: CICHO. Czy ktoś wcześniej mówił i pisał o motoryzacyjnym „planie Macrona”. Przejrzałem jeszcze raz większość prasowych informacji o ewentualnych dopłatach we Francji. Owszem, odbywały się jakieś spotkania i narady, Macron dzwonił do Merkel, prezesi francuskich koncernów dzwonili do Macrona, ale tak naprawdę ani francuscy politycy, ani francuskie media, ani francuska branża motoryzacyjna nie dyskutowali zaciekle, czy wprowadzać jakiś program wsparcia motoryzacji, jaki, dla kogo i za ile. I nagle bum! Macron ogłasza program we wtorek, a auta z bonusem można kupować już od następnego poniedziałku. Polityczny i ekonomiczny majstersztyk. W zasadzie żadnych strat.
Czy dałoby się tak zrobić w Polsce? Nie sądzę. Bo po pierwsze, nie dałoby się tego raczej załatwić rozporządzeniem. A jak byłaby potrzebna ustawa, to nawet jakby przemknęła przez Sejm w „pisowskim tempie legislacyjnym”, to znawcy i miłośnicy motoryzacji w Senacie wypowiadaliby się na jej temat przez miesiąc – deliberując, czy lepiej, żeby bonusy wynosiły 12 czy może jednak 11 tysięcy, i czy powinny obejmować lekarzy i architektów. A w tym czasie media rządowe i antyrządowe mieliłyby ten temat bez przerwy. Całość akcji zajęłaby ze trzy miesiące. A sprzedaż aut w polskich salonach zbliżyłaby się w tym czasie do zera.
Francuski program dopłat do aut spełnia wszystkie warunki dobrego modelu wsparcia popytu na rynku motoryzacyjnym, o jakim musi dziś pomyśleć każdy europejski rząd. Także polski
Po tych uzasadnionych pochwałach sprawności i odpowiedzialności francuskiej klasy politycznej trzeba zadać pytanie: co dalej? Jeśli dopłaty pod koniec maja wprowadzili Francuzi, to pewnie w czerwcu – jak Państwo dostaną ten numer „Dealera” – będą je mieli też Niemcy. A potem już domino. Tylko czy tym razem, tak jak dziesięć lat temu, efekt domina zatrzyma się na Polsce? Wszystko wskazuje, że tak. Bo na razie otoczenie obecnej władzy ma na program wsparcia motoryzacji dokładnie taki pogląd, jak dziesięć lat temu minister Rostowski. I tak samo trudno im wytłumaczyć, że „gwałtownie załamująca się sytuacja na rynku sprzedaży nowych aut daje podstawy do decyzji o wprowadzeniu okresowych dopłat do zakupu nowych samochodów, jak to zrobiło większość europejskich krajów w czasie kryzysu 2009 r. Doświadczenia z tych akcji pokazują, że przyniosły one nie tylko powstrzymanie spadku sprzedaży aut (…), ale także dodatkowe wpływy do budżetu, bo dopłaty te zawsze są mniejsze niż podatek VAT, który państwo uzyskuje przy takiej »sponsorowanej« transakcji” (to cytat z pisma do ministra finansów dokładnie sprzed 10 lat).
Tak jak wtedy urzędnicy Tuska, tak i teraz urzędnicy Morawieckiego uparcie twierdzą, że dopłaty to WYDATKI z budżetu. I nie wiedzą, czy budżet na nie stać. Tłumaczenie znaczenia słowa INWESTYCJA nie przyniosło do tej pory większych rezultatów. Jednak, jakby nie psioczyć na obecne władze, jakieś rozmowy o „programach propopytowych” cały czas trwają. Szanse na szczęśliwy finał nie są szczególnie wielkie, ale pomarzyć zawsze wolno.