Czytając dealerskie sprawozdania finansowe za 2023 r., trudno mówić o zaskoczeniu. Finansowe eldorado miało się skończyć i… się skończyło, co samo w sobie nie jest żadnym dramatem, bo też żaden rozsądny dealer nie oczekiwał, że branża już na stałe będzie operować na rentowności netto ocierającej się o 3 proc. (a tak właśnie było w latach 2021-2022). Jak by to określił ekonomista Ignacy Morawski – normalizacja, a nie recesja.
Dealerzy zarabiają mniej, ale wciąż zarabiają. Średnia rentowność dla firm z obrotami powyżej 120 mln zł wyniosła w 2023 r. blisko 2,4 proc., firmy będące w „widełkach” 50-120 mln także wypracowały rentowność powyżej 2 proc. Tylko najmniejsze stacje spadły już poniżej 1,3 proc., czyli – i to akurat sygnał alarmowy – poniżej pułapu z 2019 r. Podobnie ma się sytuacja, gdy spojrzymy na „czysty pieniądz”, a więc zysk netto: najwięksi zarobili przeciętnie powyżej 24 mln zł, najmniejsi – nieco ponad 500 tys. Pewnie, że nie jest to dobra wróżba dla mniejszych graczy (zwłaszcza gdy dodamy do analizy udział kosztów finansowych czy kosztów płac w obrotach albo marży operacyjnej), ale dodać wypada, że sporo in minus „namieszała” w ogólnych statystykach sieć Stellantisa, z którą pożegnało się w 2023 r. wiele firm (z reguły tych z niskimi przychodami). Poza tym, wciąż nie brakuje firm obracających rocznie 40 czy 60 mln zł, które mają zdrowy budżet, a nawet myślą o rozwoju.
To skąd taki tytuł? Bo problemem branży nie jest 2023 r. Nie jest nim nawet – sam w sobie – niekorzystny trend, który zaczął się na rynku automotive. To, że cykl rotacji zapasów stał się obecnie porównywalny, a w wielu przypadkach – zwłaszcza w mniejszych stacjach – wolniejszy niż w niechlubnym pod tym względem okresie tuż przed pandemią, to nie wyłącznie, ani nie przede wszystkim, wina branży. Nie jest też winą branży, że finansowanie stoku aż tyle kosztuje, bo to przecież nie dealerzy decydują o stopach procentowych NBP.
Chodzi o to, że zmiana wajchy w złą stronę nie nastąpiła w motoryzacji, tylko w skali makro: zator na dealerskich placach to efekt niższego popytu, który bierze się z tego, że ludzie – m.in. w wyniku droższej obsługi własnego zadłużenia – mają mniej środków albo oszczędzają (albo jedno i drugie). Dane o krajowej konsumpcji (jak wrześniowy spadek sprzedaży detalicznej o 3 proc. r/r) w zasadzie w każdym sektorze poza produktami pierwszej potrzeby tylko zaostrzają obraz całości. A jest niestety coś jeszcze: rząd ewidentnie zaczyna szukać pieniędzy, także u dealerów (sygnały o ponadprzeciętnej aktywności fiskusa, choćby w temacie obowiązku rejestracji aut sprowadzanych z zagranicy, ciężko uznać za przypadek).
I dlatego robi się groźnie. Dealerzy nieraz udowadniali, że potrafią iść pod prąd. Ale gdy gospodarce nie idzie, może dojść do zderzenia ze ścianą, przy którym zawód z tytułu spadku rentowności z 2,8 na 2,3 proc. będzie jak narzekanie na styl po obronie mistrzostwa świata.