Komentarz

Czy jeszcze będzie normalnie?

Bo na rynku motoryzacyjnym od pewnego czasu naprawdę dzieją się rzeczy, o których ani filozofom, ani dealerom się nie śniło. I u wszystkich rodzi się całkowicie egzystencjalne pytanie: czy to się kiedyś skończy? Czy po pandemii jeszcze będzie normalnie? Czy czipy wreszcie przypłyną z Tajwanu, czy będzie jeszcze miedź do taśm u robotów produkcyjnych, czy nie zabraknie magnezu do AdBlue? Jak to się skończy? I oczywiście od razu pojawiają się też dziesiątki teorii spiskowych, ale to, że stoją za tym lewacy, Niemcy, Chińczycy, Żydzi czy masoni, a my po prostu niczego z tego ich przebiegłego planu nie rozumiemy, z góry bym jednak odrzucił. Bo musieliby stać za tym chyba wszyscy naraz. A to zasadniczo niemożliwe.

Zatem szukajmy odpowiedzi racjonalnych. Doświadczenie wszystkich epidemii, kryzysów i wojen powinno nam mówić, że po pandemii na świecie będzie tak samo jak przed. Ludzkość, a zwłaszcza biznes, dość łatwo zapomina i dość łatwo wraca w utarte koleiny zarabiania pieniędzy. Ale, co dziwne, dziś mało jest analityków, którzy wybierają taką odpowiedź. Większość stawia, że „po” będzie już zupełnie inaczej. Zwłaszcza w kwestii magazynowania i zapasów. Przede wszystkim magazynowania komponentów i części, ale także stoków gotowych samochodów. Dlaczego tak? Bo tę całą sytuację z apokaliptycznym brakiem aut większość analityków, chyba zresztą słusznie, zwala na funkcjonujący już od kilkudziesięciu lat w przemyśle motoryzacyjnym model produkcji w procesie „just in time”. I to ma się po pandemii skończyć. Magazyny czipów, podzespołów i strategicznych surowców będą miały wystarczyć na przetrzymanie nawet kilku miesięcy kryzysu. I tak samo ma być z samochodami. Czyli już nie stok obliczony jako miesiąc czy dwa miesiące sprzedaży, tylko stok na pół roku.

Najzabawniejszy w tych rozważaniach jest fakt, że prawie nikt nie myśli, kto miałby te stany magazynowe finansować. Będą i już. A to, że magazyny kosztują – i to słono – akurat polscy dealerzy, zmaltretowani finansowo samorejestracjami i „płotingiem”, wiedzą w Europie najlepiej. Bo oczywiście są tacy, którzy zauważają, że porzucenie systemu „just in time” w produkcji motoryzacyjnej i zwielokrotnione stoki samochodowe muszą zaowocować wzrostem cen samochodów o kolejne 20-30 proc. Ale to nic. Dziś auta idą jak świeże bułki, i tak już zostanie. Tylko nie wiem, czy takie kraje jak Chiny, które mogą sobie zrobić „just in time” na poziomie prawie każdej swojej prowincji, będą chciały się do tych europejskich pomysłów dostosować – i robić tak, by, podobnie jak europejskie, ich auta też były droższe. Nie sądzę.

…Produkcja w systemie „just in
time” może się po pandemii
skończyć. A magazyny czipów,
podzespołów czy surowców
będą musiały wystarczyć
nawet na kilka miesięcy…

Ale rozważania o nowych koncepcjach łańcuchów dostaw zostały ostatnio zastąpione przez temat bardziej przyziemny. W europejskich mediach modne stało się opisywanie sytuacji na rynku aut używanych. Że nie ma i że drogie. I że roczne auta kosztują więcej niż nowe i czy tak już zostanie. I dziennikarze pytają o to ze śmiertelną powagą. My w Polsce moglibyśmy odpowiedzieć, że tak. Przecież bardzo wielu z nas w latach 80. kupiło swoje pierwsze używane auto drożej, niż nowe kosztowało w Polmozbycie. I to nie drożej o 5 procent, tylko dwa razy. Więc można powiedzieć, że w dziejach polskiej motoryzacji to sytuacja zasadniczo normalna.

 A teraz już na poważnie: w tym akurat przypadku nie ma za bardzo co pisać sążnistych artykułów. Prosty efekt domina. Nie ma komponentów, nie ma nowych samochodów. Klienci czekają na wymianę dodatkowe sześć czy dziesięć miesięcy. Więc nie wpuszczają na rynek swoich starych aut. „Używek” coraz mniej i mniej. Nie ma towaru, to drożeje, bo zawsze jest grupa klientów, która nie może czekać i musi kupić auto natychmiast. Czyli wszystko jest banalnie proste. A rozmawiamy o tym i wszystkich nas to dziwi, bo pomimo tego, że proces ekonomiczny i jego konsekwencje są oczywiste, pomimo tego, że pamiętamy Polmozbyty i talony, to w normalnym świecie widzimy coś takiego na własne oczy – i w takiej skali – po raz pierwszy. Czy da się postawić te wywrócone kostki domina na rynku aut używanych? Oczywiście. Ale nie będzie to krótki proces. A tego, ile potrwa, nie wie nikt. Ja niestety też.

Na koniec mimo wszystko trochę optymizmu. I potwierdzenie, że po pandemii będzie jeszcze tak samo. Pamiętacie Państwo początek Covidu i pojawiające się jak grzyby po deszczu wirtualne salony producentów? Te miliony wydane na oprogramowania i aplikacje, z których nikt dzisiaj już nie korzysta. Nie pamiętacie? I to jest właśnie to optymistyczne zakończenie. Klienci też nie pamiętają, bo wolą do dealera. Miejmy nadzieję, że wkrótce będą mieli po co.

Skontaktuj się z autorem
Marek Konieczny Linkedin
wydawca miesięcznika "Dealer", partner zarządzający w firmie DCG Dealer Consulting, prezes Związku Dealerów Samochodów
REKLAMA
Zobacz również
Komentarz
Czemu dobrym pracodawcom jest łatwiej?
Redakcja
22/4/2024
Komentarz
Efekt Concorde’a
Redakcja
16/4/2024
Komentarz
Kto zapłaci za deprecjację aut na prąd?
Redakcja
28/3/2024
Miesięcznik Dealer
Jedyne na rynku pismo poświęcone w 100 proc. tematyce zarządzania autoryzowaną stacją dealerską. Od ponad 12 lat inspirujemy właścicieli, menedżerów i szefów poszczególnych działów dealerstw samochodów.