Producenci zwracali uwagę, że – w związku ze zbliżającym się zakazem sprzedaży aut spalinowych – nowe i drastyczne rozwiązania w ramach Euro 7 nie mają sensu. Rządy EU przychyliły się do takiego stanowiska, co zaowocowało zwrotem w kwestii nowej normy emisji spalin (planowanej na 2025 r.).
Krytycznie o Euro 7 wypowiadał się choćby Luca de Meo. Dyrektor generalny Renault przekonywał, że wprowadzenie normy Euro 7 wymusi inwestowanie w silniki spalinowe, które zostaną przecież zakazane w 2035 r. (to zaś, siłą rzeczy, utrudni producentom skupienie się na elektryfikacji).
Hiszpania, idąc za głosem rynku, zaproponowała już nowe zasady normy Euro 7, która jest mniej restrykcyjna od pierwotnej propozycji (przypomnijmy: norma skupia się na zaostrzeniu limitów substancji zanieczyszczających innych niż CO2, takich jak tlenek węgla i tlenki azotu). Francja, Włochy, Czechy, Bułgaria, Węgry, Polska, Rumunia i Słowacja zgodziły się w dużej mierze z kompromisową propozycją Hiszpanii.
Już w maju informowaliśmy, że wdrożenie normy Euro 7 (w pierwotnie zaproponowanej formie) może zwiększyć koszty bezpośrednie produkcji pojazdu nawet 10 razy bardziej, niż przewidywała Komisja Europejska. Wszystko jednak wskazuje na to, że norma nie będzie tak drastyczna, jak początkowo zakładano. Kompromis wymaga jeszcze zatwierdzenia na poniedziałkowym posiedzeniu ministerialnym UE, zanim ostateczne stanowisko będzie gotowe do przedstawienia Parlamentowi Europejskiemu oraz Komisji Europejskiej