Według doniesień „Financial Times” brytyjski rząd ponownie przesunie datę końca epoki pojazdów wysokoemisyjnych. Pierwotnie przepisy miały wejść w życie dopiero w 2040 r., ale w lutym bieżącego roku Boris Johnson ogłosił zmianę terminu – na rok 2035. Od ostatniej decyzji premiera minęło zaledwie osiem miesięcy, a tymczasem brytyjski dziennik przekazał, że na dniach szykują się kolejne zmiany – a zakaz sprzedaży nowych aut z silnikiem benzynowym lub wysokoprężnym zacznie obowiązywać już za 10 lat.
Jeśli do tego dojdzie, Wielka Brytania wysunie się na czoło w wyścigu o elektromobilność, wyprzedzając w walce z klasycznymi napędami już i tak bardzo ambitne plany Unii Europejskiej. Do pozycji lidera nieco jej zabraknie – tu palmę pierwszeństwa dzierży Norwegia, która ograniczenia dla spalinówek chce wdrożyć już w… 2025 r. Ale Skandynawowie to jednak nieco niższa półka w światowej polityce, a przede wszystkim zupełnie inny rynek. We wrześniu aż 60 proc. nowych aut sprzedanych w Norwegii stanowiły „elektryki”, a jeśli do tego dodamy hybrydy, wartość ta wzrośnie do… 89 proc. W Wielkiej Brytanii sytuacja prezentuje się zgoła inaczej – w 2020 r. udział „elektryków” w sprzedaży wzrósł do 5,5 proc., a hybryd plug-in – do zaledwie 3,6 proc. Te drugie i tak nie mają zresztą przyszłości na Wyspach, bo w 2035 r. zakaz sprzedaży objąć ma również plug-iny! Jeśli dodatkowo fiaskiem zakończą się rozmowy na temat umowy o wolnym handlu między Wielką Brytanią a Unią Europejską, to rynek brytyjski może stać się w najbliższym czasie prawdziwą zagadką dla możnych świata motoryzacji.
Przypomnijmy też, że aktualnie, zgodnie z decyzją premiera Johnsona, w Wielkiej Brytanii nie kupimy samochodu bezpośrednio w salonie – te bowiem są zamknięte z powodu obostrzeń związanych z Covidem. Inaczej niż m.in. w Niemczech. Pisaliśmy o tym na początku listopada (czytaj więcej).
Zdjęcie: Richard Ley, Pixabay