24 miesiące wzrostów z rzędu, ponad milion samochodów zarejestrowanych w pierwszym półroczu (jedyny taki rezultat w tej dekadzie) – w teorii branża automotive w Wielkiej Brytanii ma w 2024 r., przynajmniej pod kątem liczbowym, powody do zadowolenia. Niestety głównie w teorii, bo głosy ze strony środowiska mogą sugerować, że ostatni kwartał roku będzie nie tylko jednym z najtrudniejszych, ale też najdziwniejszych we współczesnej historii samochodowego rynku UK.
Wszystko to z uwagi na parytet udziału aut elektrycznych w sprzedaży, który obowiązuje od tego roku. Nowe prawo zmusza producentów, by minimum 22 proc. wolumenu nowych pojazdów osobowych i 10 proc. wolumenu „dostawczaków” stanowiły tzw. ZEV-y, czyli samochody, których poziom emisji CO2 nie przekracza 50 g/km. Każdego roku próg będzie coraz wyższy aż do 80-proc. udziału elektrycznych osobówek pod koniec dekady i całkowitego zakazu sprzedaży pojazdów spalinowych pięć lat później.
W tym temacie najważniejsze są jednak kary, a konkretnie – ich wysokość, bo każde ponadnormatywne auto przekraczające 50 g/km będzie wiązało się z malusem rzędu… 15 tys. funtów, co oznacza, że minięcie się z celem o 1 proc. przez producenta generującego sprzedaż na poziomie 100 tys. aut rocznie przełoży się na 15 mln funtów grzywny.
Pomimo surowych kar sytuacja w UK nie budziłaby może tak dużych emocji, gdyby w jednym czasie branża nie była świadkiem dwóch przeciwstawnych trendów – spadku popytu na „elektryki”, przy jednoczesnym odbiciu całego rynku, co sprawiło, że tamtejszy segment BEV-ów rósł w 2024 r. tylko niewiele szybciej (+9,2 proc.) od branży ogółem (+6 proc.).
W efekcie, dobre wyniki sprzedażowe działają obecnie na niekorzyść producentów i dealerów, bo wraz z nimi rośną też wymogi dotyczące ZEV-ów i ryzyko potencjalnych kar. Kar, których część motoryzacyjnych graczy, nie ma zamiaru płacić.
Zdaniem Philipa Notharda, dyrektora ds. analiz w Cox Automotive, to z kolei oznacza, że producenci staną przed dwoma opcjami – albo będą priorytetowo traktować wprowadzanie „elektryków” na rynek poprzez agresywne strategie flotowe i cenowe, albo ograniczą dostępność pojazdów spalinowych i hybryd plug-in, aby wymusić sprzedaż EV. O tym ostatnim scenariuszu wspominała zresztą Maria Grazia Davino, szefowa brytyjskiego oddziału Stellantisa, przekonując, że firma zrobi wszystko, by nie płacić kar.
Można się jednak zastanawiać, jak taka strategia wpłynie na dealerską rentowność, wybory klientów, czy wartości rezydualne oferowanych pojazdów – nie jest żadną tajemnicą, że przekonanie kupujących, głównie firm, do zakupu „elektryków” będzie musiało wiązać się z dużymi rabatami, takimi, które najpewniej zarówno z perspektywy producenta, jak i dealera, przyniosą jedynie straty.