O Euro 7 mówi się już od przynajmniej dwóch lat. Pierwotnie norma miała ukazać się przed rokiem, ale od tego czasu terminy zmieniały się już kilkukrotnie – mówiono o kwietniu 2022 r., kolejną datę wyznaczono na lipiec, a kiedy okazało się, że czasu jest nadal za mało, ustalono, że projekt ukaże się w październiku. Nie brak opinii, że tym razem do żadnych dalszych opóźnień już nie dojdzie, co wcale nie znaczy, że Euro 7 wejdzie w życie w najbliższym czasie.
Według źródeł z Brukseli, na które powołał się Automotive News, nowe rozwiązania, jakie by one nie były, nie zaczną obowiązywać wcześniej niż w 2025 r., a mówi się, że może to nastąpić rok lub nawet dwa lata później. Unijni urzędnicy przyznają, że problemy ze stworzeniem dokumentu wynikają z konieczności przygotowania prawa, które będzie obowiązywać zarówno samochody osobowe, ciężarowe, jak i motocykle, a także po części z obowiązku uwzględnienia zmian wynikających z pakietu „Fit for 55”.
I to właśnie przegłosowanie zakazu sprzedaży aut spalinowych wraz z wdrożeniem okresów przejściowych sprawia, że część przedstawicieli branży podważa sens odrębnej normy, która ich zdaniem wprowadzi tylko dodatkowe zamieszanie w i tak już niełatwym okresie. Paul Greening, dyrektor ds. emisji i paliw w stowarzyszeniu ACEA, uznał, że w sytuacji, kiedy wielu producentów zadeklarowało odejście od napędów spalinowych w 2030 lub 2035 r. tego typu rozwiązanie po prostu „nie ma sensu”.
Wytycznych bronią jednak członkowie Komisji Europejskiej, wskazując, że Euro 7 nie sprowadza się wyłącznie do problemu emisyjności, i w związku z tym różni się zakresem od ustaleń przegłosowanych kilka miesięcy temu na szczycie Rady UE.