„Wielkość programu wskazuje, że władze rozpoznają powagę problemu. Ale jednocześnie program wciąż wydaje się w niektórych aspektach niedopracowany. Tarcza Antykryzysowa ma pięć filarów: ochrona miejsc pracy, finansowanie przedsiębiorstw, ochrona zdrowia, ochrona bezpieczeństwa systemu finansowego, program inwestycji publicznych. W dużym uproszczeniu około 70 proc. tego programu to działania wspierające płynność finansową firm, a około 30 proc. – działania wspierające pracowników i firmy poprzez system dotacji, podatków i stymulowanego popytu” – analizuje Morawski.
Potrzebne natychmiastowe wsparcie
Zwraca on uwagę, że w tarczy antykryzysowej brakuje m.in. natychmiastowego wsparcia dla branż, które stanęły w miejscu – transportu, turystyki, części handlu, sportu/rekreacji, organizacji konferencji… „To są branże, które nie tylko stracą przychody niemal całkowicie, ale także nie odrobią tych przychodów w przyszłości. Nie można oczekiwać, że firmy w tych branżach zapłacą podatki i wynagrodzenia za okres, kiedy prawie w ogóle nie działają. Nie zapłacą też wielu innych zobowiązań, a po restarcie nie będą w stanie też ich uregulować. Do pomocy tym branżom potrzebne są innowacyjne narzędzia prawne i finansowe, a nie tylko takie, które były wykorzystywane przy poprzednich kryzysach” – podkreśla analityk.
Obecny kryzys jest bowiem bezprecedensowo szybki – w ciągu tygodnia zatrzymała się ogromna część aktywności gospodarczej, a przez sieć transakcji gospodarczych już płyną potężne zatory płatnicze. Morawski uważa, że złożoność działań antykryzysowych i tempo ich wprowadzania nie przystają do tempa załamania. „To trochę tak, jakby czołgiem gonić samolot”.
Gwarantowany dochód dla poszkodowanych firm
O jakie innowacyjne narzędzia finansowe może chodzić? Propozycja Morawskiego opiera się na pomyśle ekonomistów Gabriela Zucmana i Emmanuela Saeza. Chodzi o dochód gwarantowany dla firm. „Każda firma tracąca przychody mogłaby uzyskać uzupełnienie połowy tej utraty przez okres trzech-czterech miesięcy. Bez żadnych warunków wstępnych, oprócz udokumentowania ubytku przychodów w okresie kwiecień-lipiec. Uzupełnienie mogłoby pokrywać określoną część kosztów, szczególnie kosztów płacowych. Nie trzeba pokrywać całości tych kosztów, ponieważ w okresie zamrożenia gospodarki potrzeby generalnie są mniejsze” – tłumaczy Morawski. Jego zdaniem firmy zyskałyby wówczas pewność, na czym stoją, pracownicy uniknęliby zwolnień, a zatory płatnicze by zmalały.
„Każda firma tracąca przychody mogłaby uzyskać uzupełnienie połowy tej utraty przez okres trzech-czterech miesięcy. Bez żadnych warunków wstępnych, oprócz udokumentowania ubytku przychodów”.
Ile może kosztować pomysł gwarantowanego przychodu dla firm dotkniętych kryzysem? Szef SpotData szacuje, że około 250-300 mld zł. „Kwotę tę można by w połowie podzielić na bezpośrednie dotacje, a w połowie na kredyt gwarantowany przez państwo. Dotacje otrzymałyby firmy mniejsze i nie mające możliwości odrobić strat z okresu lockdownu (głównie usługowe), a kredyt firmy większe i firmy mające możliwość odrobić straty w przyszłości (głównie produkcyjne)” – sugeruje Ignacy Morawski.
Nie unikniemy wysokiego zadłużenia
Liczy się on zarazem z tym, że wdrożenie takiego rozwiązania może doprowadzić kraj do nadmiernego zadłużenia publicznego (nawet na skalę, w której niezbędna może być zmiana konstytucji). O skuteczną alternatywę jednak w jego ocenie trudno. „Załamanie aktywności gospodarczej i tak doprowadzi do ogromnych długów, tyle że w sektorze prywatnym. Od tych długów nie ma ucieczki – niezapłacone faktury, opóźnione kredyty, prolongowane zobowiązania podatkowe, zaciągnięte kredyty obrotowe, to wszystko i tak się pojawi” – uważa Morawski. Wprowadzenie gwarantowanego dochodu ma w praktyce przenieść dużą część tego zadłużenia kryzysowego z sektora prywatnego na sektor publiczny, czyli uwspólnotowić dług.
„Jesteśmy w absolutnie wyjątkowej sytuacji, która wymaga absolutnie wyjątkowej reakcji. Obawiam się, że stosowanie schematów z przeszłości to może być trochę za mało” – podsumowuje ekonomista.